Leśniczy z Horodnianki

W Gazecie Wasilkowskiej kilka lat temu opublikowano tekst dotyczący zestrzelenia polskiego samolotu we wrześniu 1939 roku. Napisał go lokalny pasjonat historii polskiego lotnictwa. 17 września w 84 rocznicę napaści sowieckiej na Polskę warto wspomnieć bohatera artykułu - dawnego leśniczego, uczestnika tamtych wydarzeń.

Podczas kampanii wrześniowej w okolicach Łodzi w ramach ,,Brygady Bombowej” wykonywano szereg lotów rozpoznawczych i bombardowano niemieckie kolumny pancerne. W jednym z samolotów PZL P-37 Łoś stanowisko radiotelegrafisty zajmował Stanisław Wrzeszcz. 4 września 1939 roku około godziny 14:00 polski samolot został zestrzelony przez Niemców. Zginęło dwóch lotników, dwóm rannym pomocy udzielili mieszkańcy wsi Walewice, gdzie spadł samolot. Jednym z uratowanych był Stanisław Wrzeszcz. Przetransportowano ich do łódzkiego szpitala, gdzie 8 września nastąpiła ewakuacja ze względu na zbliżające się niemieckie wojska. Stanisław Wrzeszcz poszukując swojej jednostki zawędrował w okolice Lublina, gdzie przyłączył się do poznańskiej eskadry zapasowej. Po otrzymaniu rozkazu skierowania się do Rumunii, Stanisław Wrzeszcz podjął decyzję o nieprzekraczaniu granicy. Będąc w drodze powrotnej, 18 września został aresztowany przez Armię Sowiecką, która 17 września około 4:00 nad ranem zaatakowała Polskę. Uciekł z niewoli po czterech dniach wędrówki na wschód. W ucieczce dopomógł mu mieszkaniec mijanej wsi, spalił  mundur lotnika, podarował ubranie cywilne i całą noc wiózł wozem ku zachodowi. W Równem zabrał ze sobą swoją przyszłą żonę Anielę. Obojgu udało się dotrzeć do rodzin w okolicach Lublina, gdzie ojciec Anieli – leśniczy, zatrudnił lotnika na stanowisku gajowego. Pracował w okolicach Radzynia Podlaskiego i Białej Podlaskiej. Tutaj nawiązał współpracę z Armią Krajową pod pseudonimem ,, Łoś”. W 1940 roku Stanisław i Aniela wzięli ślub, w tym samym czasie Aniela rozpoczęła działalność w podziemiu niepodległościowym jako łączniczka pod pseudonimem ,,Wanda”. W 1944 roku Stanisław Wrzeszcz wraz z innymi żołnierzami konspiracyjnymi uczestniczył w przygotowywaniu terenu w okolicach Dęblina na zrzut z Londynu dla powstańców warszawskich. Wracając z akcji niespodziewanie zostali zatrzymani przez cywilny oddział funkcjonariuszy UB. Zatrzymanie najprawdopodobniej wynikało z donosu, gdyż funkcjonariusze dokładnie wiedzieli gdzie szukać przewożonej radiostacji. Prawie po roku więzienia w obozie na Majdanku wraz z pozostałymi żołnierzami AK wywieziono go do łagru w Riazaniu. Następnie przetransportowano na roboty do obozu w Diagilewie, skąd zdołał zbiec wraz z czterema współwięźniami. Ucieczce sprzyjał podmokły i lesisty teren pofałdowany pagórkami. Więźniowie aby zmylić pogoń przemieszczali się nocą środkiem strumienia. Trudów ucieczki nie wytrzymali trzej z nich poddając się funkcjonariuszom NKWD. Zbiec udało się tylko dwóm, w tym panu Wrzeszczowi, który do domu powrócił na początku 1947 roku.

Pod koniec sierpnia 1944 roku do obozu w Diagilewie zesłano pierwszą, trzystuosobową grupę akowców aresztowanych na Lubelszczyźnie. Potem trafiały kolejne transporty żołnierzy niezłomnych, których w 1947 roku było prawie trzy tysiące.  Pogarszające się warunki - ciężka praca, brak żywności i kontaktu z rodzinami, spowodowały wybuch buntu internowanych Polaków. 29 czerwca 1947 roku prawie cały obóz rozpoczął głodówkę, tylko niewielka grupa wyszła do pracy. Pomimo brutalnego ataku strażników kontynuowano bunt. Głodówka trwała jedenaście dni, część oficerów wywieziono do Moskwy, kilku zmarło, część się załamała, pozostałych przetransportowano do innych obozów. Prawdopodobnie niezłomność akowców wpłynęła na wysłanie większości z nich do kraju przed końcem 1947 roku.

Wrzeszcz w obawie przed aresztowaniem wyjechał na Ziemie Odzyskane pod zmienionym nazwiskiem. Towarzyszyła mu żona i sześcioletni syn. Przez krótki czas mieszkali w Szczecinku, gdzie pan Wrzeszcz prowadził składnicę złomu i zdał maturę. Ostatecznie osiedlili się w Poznaniu, tutaj przyszła na świat córka Alicja. Stanisław Wrzeszcz podjął pracę w Polskich Liniach Lotniczych LOT na lotnisku Ławica i rozpoczął studia. Jesienią 1952 roku rodzina Wrzeszczów wyjechała z Poznania i osiedliła się w Puszczy Knyszyńskiej w Horodniance. Pan Stanisław rozpoczął pracę w Lasach Państwowych na stanowisku leśniczego w Nadleśnictwie Złota Wieś z siedzibą w Buksztelu. Obecnie są to tereny należące do Nadleśnictwa Czarna Białostocka.

Pani Alicja z nostalgią wspomina Poznań, miasto w którym się urodziła i mieszkała z rodzicami i starszym bratem. Decyzja o przeniesieniu się do Puszczy Knyszyńskiej do dzisiaj budzi w niej emocje. Gajówka, w której się osiedlili prawie nie nadawała się do zamieszkania. Brak elektryczności, kanalizacji i dróg dojazdowych powodował, że byli odcięci od świata. Ojciec wkrótce wyjechał na trzymiesięczne szkolenie do Wrocławia umożliwiające mu objęcie posady leśniczego w leśnictwie Horodnianka. Po pewnym czasie rodzina przeniosła się do leśniczówki, która stoi do dzisiaj, tuż przy ruchliwej trasie przecinającej puszczę. Wrzeszcz często pracował do późna w nocy przy lampie naftowej wypełniając dokumenty związane z pracą w lesie. Z jego inicjatywy w latach sześćdziesiątych doprowadzono do leśniczówki elektryczność, jak również do okolicznych gospodarstw. Stanowisko leśniczego przynosiło uznanie wśród ludności, ale i mogło zakończyć się tragicznie, szczególnie przy spotkaniu z kłusownikami. Gajowy Wacław Chociej przypłacił takie spotkanie życiem, gdy w okolicach Rudej Rzeczki i Wólki Ratowieckiej wytropił złodziei drewna. Ludzie pamiętali bandy i oddziały partyzanckie ukrywające się w gęstych, puszczańskich lasach, niektórzy przechowywali pozostałą po wojnie broń. Jednak ojciec nigdy nie opowiadał dzieciom o swojej działalności związanej z podziemiem. Jedyny raz gdy to zrobił, córka była już dojrzałą kobietą. Dowiedziała się wówczas o zestrzeleniu samolotu, w którym był pilotem, o pobycie w szpitalu i przedzieraniu się ku granicy z Węgrami, o sowieckiej niewoli, o ucieczce i wyjeździe do Poznania. W pamięci przechowuje niedzielne spacery z ojcem po lesie, który w tym czasie robił obchód leśnictwa. Szli w kierunku Buksztela Starym Gościńcem, leśna droga skręcała do Ponurego, potem do Małobrzózki i z powrotem do leśniczówki. Dzieci zbierały jagody lub grzyby i znajdowały liczne naboje w ziemi. W Czarnym Bloku rosły drzewa z widocznymi śladami po ostrzałach. Każdego ranka obok leśniczówki drogą szli żołnierze w kierunku granicy, nazywano ich bojcami, przejeżdżały pojedyncze czołgi i ciężarówki. Ale największy pochód wojska, trwający nieprzerwanie dzień i noc, pani Alicja widziała w 1968 roku, gdy żołnierze szli do Czechosłowacji. Nazwiska, które zapamiętała córka dawnego leśniczego to Żdan, nadleśniczy Sawicki, sekretarz Radulski, leśniczy Zero. Potomkowie dawnych pracowników leśnych w dużej mierze osiedlili się w niedalekim Supraślu. W latach siedemdziesiątych pan Wrzeszcz spotkał się z pilotem, który wraz z nim przeżył zestrzelenie samolotu, doszło też do spotkania z osobami, które ich uratowały. Kilka razy uczestniczył w zjazdach absolwentów Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla małoletnich w Bydgoszczy, którą ukończył przed wojną. Kontaktował się z byłymi żołnierzami AK osiadłymi za granicą. Pracował w Lasach Państwowych do czasu przejścia na emeryturę w 1981 roku. Cztery lata później po przeprowadzce do Białegostoku zmarł w wieku 68 lat.

Pani Alicja chciała pokazać swoim dorosłym dzieciom krainę swego dzieciństwa i dorastania, ale miejsce, którego szukała zmieniło się nie do poznania.

Informacji udzieliła Alicja Okurowska, córka Stanisława Wrzeszcza i Adam Dziondziak, autor artykułu opublikowanego w Gazecie Wasilkowskiej w 2018 r.

https://polska-zbrojna.pl/home/articleshow/31532?t=Diagilewo-ostatnia-bitwa-AK